Wiersze Julian Tuwim

ab urbe condita abecadlo aere prennius alkohol bal w operze bambo brzózka kwietniowa chrystus miasta ciemna noc cuda i dziwy do krytyków do losu do prostego człowieka dwa Michały dwa wiatry dyzio marzyciel falliczna pieśń figielek gabryś gdyby gdybym był krzakiem gorące mleko idzie Grześ kapuśniaczek karta z dziejów ludzkości kocham w tobie to zmichrzowie kotek list do dzieci lokomotywa melodia mieszkańcy modlitwa modlitwa 2 mróz nauka o Grzesiu kłamczuchu i jego cioci o kocie ogień okulary ona przetrwam pstryk ptak ptasie plotki ptasie radio rok i bieda rozwiązuja sie nagle i lekko rwanie bzu rycerz krzykalski rzeczka rzepka skakanka słoń trąbalski słówka i slufka śmierdziel spóźniony słowik stół szczęście taniec trudny rachunek w aeroplanie warzywa wiosna wspomnienie wszyscy dla wszystkich zdarzyło mi sie to pierwszy raz zosia samosia

Wiersz: Ab Urbe Condita - Julian Tuwim

Ab Urbe Condita

Zaraz nazajutrz, tj:
Dnia Osiemnastego Stycznia roku Tysiąc
Dziewięćset Czterdziestego Piątego,
Kiedy skwierczące miasto
Dogorywało, jak ofiarna jałowica na religijnym stosie
I tylko drgawkami kończyn świadczyło o życiu,
Które było śmiercią,
I dyszało, konając, czadem spalenizny,
Jak sierść całopalnego zwierzęcia;
I kiedy po drabinach dymu
Już się w niebiosa wspinała Warszawa,
Aby dalekim prapokoleniom
Na wysokościach
Zaświecić kiedyś mitem astralnym,
Ognistą legendą,
A tutaj zostać wygasłym kraterem,
Kraterem wulkanu do dna wykrwawionym -
Dnia Osiemnastego Stycznia roku Tysiąc Dziewięćset
Czterdziestego Piątego,
Na rogu Ruin i Kresu,
Na rogu Gruzów i Śmierci,
Na rogu Zwalisk i Zgrozy,
Na rogu Marszałkowskiej i Jerozolimskiej,
Co padły sobie w płonące objęcia,
Żegnając się na zawsze, całując płomiennie -
Zjawiła się pękata warszawska babina,
Nieśmiertelna paniusia z chusteczką na głowie,
Postawiła, dnem do góry, skrzynkę na rumach,
Podparła ją - meteorem: jakimś szczątkiem Miasta
I zawołała nieśmiertelnym tonem:
"Do chierbaty, do chierbaty,
Do świeżego ciasta!"

Nie widziałem jej, ale widzę:
Łzy się toczą
Z jej - mimo wszystko - uśmiechniętych oczu.

Mogła się zjawić Niobą-Źałobą,
Furią wieszczącą, panią Hiobową,
Rachelą, dzieci swoje plączącą -
I też by jej uwierzono.

Mogła przyfrunąć wiedźmą na mietle
Czy upiorzycą w krwawiącym świetle
Dnia zgliszczowego -
I też by jej uwierzono.

Mogła - bajeczna Wielka Piotrzyca -
W patos jambiczny zestroić słowa,
Że nowy wstanie gród z rumowisk
"Na złość dufnemu sąsiadowi"-
I też by była prawdziwa...

Mogła stanąć na skrzynce wzniosłym monumentem,
Upozować się pięknie i zadeklamować:
"Per me se va nella citta dolente" -
I nikt by się nie zdziwił.

Ach, mogła wreszcie, Klio nie Klio,
Liwiusz w spódnicy,
Siąść na kamieniach wymarłej stolicy
I byle gwoździem na byle cegle
Wyskrobać tytuł:
"Od założenia miasta"---

Ale ona-inaczej:
"Do chierbaty, do chierbaty,
Do świeżego ciasta!"
Założycielko! Pionierko! Muzo!
Dziś - stuk i łomot w całej Warszawie
Ku twojej sławie!

Dziś każdy murarz każdą nową cegłą
Pomnik twój wznosi!
I cała Polska-paniusiu! paniusiu!-
Wieczność twą głosi.
Woła gdyński port
- sława!
Wołają warsztaty łódzkie
- sława!
Śląskie kopalnie i huty
- sława!
Wrocław - miasto wojewódzkie
- sława! sława!
Szczecin - miasto wojewódzkie
- sława! sława!
Sława królowej w koronie ruin,
Której na imię po prostu: Warszawa!